Świat w starym stylu

Świat w starym stylu

środa, 27 stycznia 2016

Pani Jadwiga Beckowa o swojej wizycie w Anglii

Prezentujemy oryginalne wspomnienia pani Jadwigi Beckowej które spisała po powrocie ze swojej pierwszej wizyty w Anglii (1936). Jak byśmy dziś rzekli powstały one na zamówienie ówczesnego ekskluzywnego dwutygodnika dla pań ,,Kobieta w świecie i w domu". Z pierwszej ręki będziemy mogli poznać etykietę dyplomatyczną lat trzydziestych XX stulecia wraz z obrazami świata w starym stylu jakiego już nie ma i który zaginął z II RP wraz pożogą Drugiej Wojny Światowej. Zapraszamy do lektury wspomnień pani Jadwigi Beckowej zapisanej piękną nieco już dziś archaiczną polszczyzną.
,,Redakcja ,,Kobiety" zwróciła się do mnie o wywiad z wizyty w Anglii. ponieważ od poczatku jestem wierną prenumeratorką tego pisma, jest mi specjalnie miło być raz nie tylko czytelniczką. Wywiad miała robić redaktorka p. Wanda Borudzka. I ona i ja jesteśmy tak zajęte, że nawet nie miałam czasu opowiedzieć jej prywatnie o tej wizycie. Może wiec uprościmy te sprawę?- ja napisałam list, ona go wydrukuje- rezultat bedzie prawie ten sam."
Nałęczów, listopad 1936 rok.                                                            Jadwiga Beckowa.

Moja kochana Wandeczko!
Gdy chcę Ci teraz pisać o Anglii, ogarniają mnie wyrzuty sumienia, że nie spisywałam dokładnie wrażeń z poprzednich naszych podróży. Każda wizyta oficjalna jest inna, a każda bardzo interesująca. Pasjonuje mnie zawsze poznawanie ludzi, a towarzyszenie memu mężowi, od czterech lat, we wszystkich wizytach oficjalnych zagranicę i na sesje Ligi Narodów daje mi tę możność. Doceniam w pełni te okazje. No, ale o Anglii; a wiec najpierw przeprawa przez kanał- to jest moja zmora, jeśli chodzi o ten kraj! Boję się zawsze bardzo i jakiegoś wypadku i choroby morskiej. Ani jednego, ani drugiego nie było, chociaż huśtało w obie strony solidnie. Jak wiesz, znałam już trochę Londyn. Podczas oficjalnych podróży nie ma właściwie czasu na dokładne zapoznawanie się z miastem. Przez większość naszego tam pobytu była tam piękna pogoda i słońce, co jest podobno wyjątkowe w tym czasie. Jadąc, wiedziałam już, że będę przyjęta na audiencji przez Królową Wdowę (Maria Teck przyp. TP), uważam to za wielki zaszczyt dla mnie. Na pewno chcesz wiedzieć, czy miałam tremę- owszem, trochę, ale Królowa w czarujący sposób ułatwia audiencję, zdając sobie na pewno sprawę, ze jej rozmówczyni może być onieśmielona. Program naszego pobytu nie wszędzie jest jednakowy i nie na wszystkich uroczystościach bywam razem z mężem. Np. w Anglii Minister Spraw Zagranicznych ( Anthony Eden- przyp TP)imieniem swego rządu, wydał obiad dla mego męża, przy udziale pięćdziesięciu kilku panów. Tego wieczoru pani Eden, żona Min. Spraw. Zagr., zaprosiła nas obie z Ambasadorowa Raczyńską, do siebie na obiad. Było nas osiem osób. Nie mogę zapomnieć, jak pięknie wyglądała pani domu w tonowanej fioletowej- mauve taftowej toalecie.


Cenię sobie ten wieczór. Nastrój był swobodny, paliło się na kominku, w salonie na piętrze. Nie wiem czy wiesz, że większość angielskich mieszkań jest położona na piętrach, nawet przy małej ilości pokoi. Według mnie, ma to minus- schody, i wielki plus, że rodzina nawzajem sobie nie przeszkadza. Gdy np. dzieci śpią na II pietrze, to rodzice mogą swobodnie pracować, przyjmować na I- szym, lub na parterze. W tym saloniku były wygodne i ładne meble, stały w wazonach kwiaty, ułożone w sposób, który dotąd widziałam tylko w Anglii. Robią tam bukiety, nie bojąc się mieszania różnych gatunków kwiatów, w rozmaitych kolorach, pamiętając jednak o nie przejaskrawieniu całości. Jadalny był na parterze. Piękne srebra dekorowały stół, paliły sie świece, śliczna suczka blue- terrierka nie opuszczała nas ani na chwilę ucieszona, ze wolno jej być dzisiaj z gośćmi. Jakiś nastrój spokoju i wygody ogarnia, gdy człowiek znajdzie się w angielskim ,,home". Nie umiem Ci tego dokładnie określić co na to wpływa- może opanowany charakter Anglików, może ten właśnie rodzaj gościnności, który przewiduje czem dogodzić gościom można, a nie zamęcza zmuszaniem do jedzenia i lawiną troskliwych dopytywań, może to, że meble są wygodne nie tylko ,,na oko", może to, że kawę pije się wygodnie przy stole i już wtedy wolno palić? A może dzięki temu wszystkiemu razem. Na chwilę przyszedł pan domu (obiad ministrów miał być dużo później) i z całą szczerością powiedziałam mu, że martwię się w tej chwili, że nie umiem malować, bo pani Eden w tej półstylowej wieczorowej sukni wygląda jak zjawisko. Oboje sa tak ładni i młodzi, że to naprawdę wielka radość dla oczu patrzeć na nich!


Potem wszyscy pojechaliśmy do teatru. W ,,Covent Garden" było ,,Wesele Figara"- gościnne występy drezdeńskiej opery. Widownia olbrzymia, nabita ludźmi. Same fraki i wieczorne toalety u pań. Innego znów dnia, gdy mąż mój był na audiencji u Króla (Edward VIII przyp.TP), pojechałam do Lady Erskine, żony byłego Ambasadora w Warszawie. Z prawdziwą radością witałam państwa domu i ich córki. Rodzina cała zostawiła tak miłe wspomnienia w Polsce, że chciałam chociaż trochę móc okazać im serdeczną pamięć i w imieniu tych, co ich tu znali. Obie panny Erskine rozumieją dobrze po polsku, studiowały tu w Szkole Sztuk Pięknych. Teraz kształcą się dalej w Londynie i ostatnio jedna z nich odniosła sukces na wystawie obrazów. Lady Erskine, podzielając moją słabość do psów, zrobiła mi przemiłą niespodziankę, dekorując moje nakrycie w jadalnym wieloma pieskami z włóczki. Nie śmiej się czytając, bo przecież takie drobiazgi pamięta się z wdzięcznością i to jest subtelny dowód szczerej gościnności i sympatii.


Pozatem dawałam jeszcze wywiady, a właściwie znikomą ich część, bo jakoś ,,robiły się same", no, i niedokładnie, a gdzieniegdzie nawet zupełnie inaczej niż było naprawdę. Dali mi np. lata mego męża- to nieścisłość ich wzmianki. Dla kobiety, każdy miesiąc jest wielką nieuprzejmością, a cóż dopiero lata! Interesowano się bardzo memi ,,biżuteriami". Wiedziałam, że w Anglii, na duże przyjęcia, wszystkie panie noszą djademy i piękne drogocenne ozdoby. Łatwo to powiedzieć! Ponieważ nie chciałam banalnych imitacji a interesują mnie rzeczy artystyczne, wykonane w Polsce, wiec zwróciłam się do p. Henryka Grunwalda, który zaprojektował dla mnie i wykonał ,,biżuterię" z miedzi i mosiądzu. Miałam wielką satysfakcję w imieniu swoim i autora, bo są to przedmioty oryginalne, artystyczne i krajowe! Ale La Manche i te lata, to ciernie w londyńskiej wizycie!
Na raucie w naszej Ambasadzie, tańczyła p. Paula Nireńska a p. Dora Kalinówna śpiewała angielskie piosenki i polskie ludowe. Towarzystwo angielskie szczerze się nimi zachwycało, a kochani Ambasadorostwo Raczyńscy byli bardzo zadowoleni, że obie nasze artystki były w tym czasie w Londynie.

Byliśmy na wspaniałym bankiecie u Lorda Majora Londynu w Guildhall. Dostałam się tam, jako kobieta cudzoziemka, dzięki protekcji Min. Edena. Umyślnie zostawiłam ten punkt pod koniec listu, bo to już muszę długo opisywać, ponieważ wrażeń i emocji było bardzo dużo. W głębi olbrzymiej sali, na podwyższeniu, siedział Lord Major z żoną i ze świtą. Za nimi stało kilkanaście młodych dziewcząt w jasno lila toaletach, z pękami złoto- zielonych orchidei w ręku. Wywoływano głośno nazwiska wchodzących. Trzeba było defilować wśród setek nieznanych ludzi, otrzymując od nich mniejsze lub większe oklaski- to taki zwyczaj.
Nie mogę się skarżyć- nasz Minister Spraw Zagranicznych porządnie był oklaskiwany. Z Anglików burzę braw dostał Premier Baldwin i minister Eden. Stałam na podwyższeniu z mężem, w grupie angielskich dygnitarzy i członków Korpusu Dyplomatycznego. Gdy przyjrzałam się, jak wielki dystans od drzwi musiałam przespacerować, wśród tłumu nieznanych ludzi, lustrowana od stóp do głów, przeleciała mi wesoła myśl przez głowę: świetnie się stało, że na ten wieczór nie wzięłam sukni z trenem! No, ale to jest mała dygresja. Na ten wieczór warto było mieć kilka par oczu! Zwyczaje, związane ze zmianą Lorda Majora Londynu, sięgają VI wieku. Tradycyjny ceremoniał trwa do dzisiejszych czasów. Ten wielki bankiet był zakończeniem cyklu uroczystości. Gdy wszyscy się zebrali, uformował sie pochód. Naprzód szli trębacze. Lord Major z żoną Premiera. Lord Major miał na sobie historyczny strój, perukę i płaszcz z trenem, który niosła lila ubrana mała dziewczynka. Za nimi szedł Premier z żoną Lorda Majora, ta ostatnia miała złotą toaletę, z wielkim trenem, niesionym przez chłopczyka w lila ubranku. Potem parami dziewczęta lila, mające we włosach, jako ozdobę, złote listki. Ich suknie były moderne. Pilnował kolejności stawania w orszaku i formowania par jakiś dygnitarz miejski w czarnej todze i peruce. Rząd cały był w mundurach, dyplomacja także. Sądownicy w togach i perukach. Widziałam różne mundury wojska i dawne dworskie. Były i zwykłe fraki, ale z krótkimi jedwabnymi spodniami. Obraz całości niezapomniany, ale tak barwny i nieznany, że gubię się w szczegółach! A weź pod uwagę, gdzie tobyło- Guildhall ma tak piękne wnętrza, meble, obrazy, ze naprawdę jednej pary oczu było za mało! Uroczystym pochodem doszliśmy do wspaniałej, gotyckiej sali, miał być bankiet, na którym tradycją jest szereg mów. Zwyczajem angielskim- nie wstawać, gdy toastują na twoją cześć.
W tej sali, przez którą tyle setek lat przeszło, ich Premier mówił pierwszy raz o Polsce, a ich Minister Spraw Zagr. zwrócił się z toastem do swego polskiego kolegi i wśród braw powstały setki osób, biorących udział w bankiecie. Była piękna ceremonia na cześć Przyjaźni- wszyscy piliśmy po kolei ze złotego pucharu. Treść tego, co działo się koło mnie, zmuszała do skupienia i głębokiego szacunku dla ich tradycji, na które może sobie pozwolić wielki naród. Forma, a raczej oprawa rozpraszała uwagę. Te średniowieczne stroje, heroldowie w historycznych ubiorach, wspaniałe złote misy, dzbany i puchary stojące wokoło, muzyka, mowy, nie wszystkie dla mnie zrozumiałe- czułam się jak zagubiona i zaczytana w trudnej książce o dawnych czasach. Zdania o Polsce też mnie do rzeczywistości nie mogły doprowadzić, bo przecież ,,wtedy" także Polska była i to jaka!


Wróciłam do hotelu rozmarzona, wdzięczna okolicznościom, które mi pozwoliły uczestniczyć w tym wieczorze i starającą się zapomnieć, że kilkuset panów, przez kilka godzin paliło cygara. Właściwie to z mego chaotycznego opisu możesz sobie wyobrazić, że; tu zjadłam, tam zjadłam, przejechałam dwa razy kanał z duszą na ramieniu i już. Nie zapominaj, że z sąsiadami przy stole i po jedzeniu w salonach są rozmowy. Czasem zna się nazwiska, czasem nie. Mając nawet trochę informacji przedtem, trudno jest od razu rozróżnić tylu nowo poznanych ludzi, trudno zapamiętać wszystkie twarze. Trzeba bardzo uważać żeby się nie mylić. Rozmawiać bardzo lubię, lubię coś usłyszeć nowego, ambicjonuje, żeby nie wydać się niemondrą. Ciekawią mnie ludzie, ale oni także często chcą coś ode mnie usłyszeć, o moim kraju, o różnych sprawach z Polską związanych i czuję wtedy wielką odpowiedzialność za tę cząstkę ,,reprezentacji", jaka mi przypada. A na tego rodzaju przyjęciach poznaje się wysoką klasę mózgów. Rozumiesz, że to może po prostu pasjonować! Wrażenia są bardzo silne. Nie będę Ci już opisywać tego co mówiłam dla ,,Polski Zbrojnej" o Armistice Day co wzruszyło mnie najbardziej i nic Ci już nie powiem poza tym, że podczas takich dni napięcie psychiczne jest naprawdę bardzo duże. Przeżywa się z tak wielką dumą i radością świadomość, że jest się Obywatelką Wielkiego Kraju, Kraju, który, bez względu na swoje złe i dobre okresy w przeszłości, nie należy do t.zw. ,,pays nouveaux", czyli tworów powojennych, ale ma swoje własne tradycje i swoją wielką historię. Patrząc z innego kraju na Polskę, nie widzi się drobnych skaz- pozostają tylko wyraźne, mocne kontury, uwypuklające to miejsce, które zajmujemy na świecie. I za każdym razem widzę to coraz wyraźniej.

Jadwiga Beck

,,Kobieta w świecie i w domu"nr.23 rok XII 1.XII.1936






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz